Dlaczego tak późno?

W poniedziałkowy wieczór Łukasz Fabiański wraca po rocznej przerwie na stadion Arsenalu. Po raz pierwszy jako gwiazda, ale oczywiście nie drużyny z Londynu.

Arsenal zagra ostatni mecz 36. kolejki Premier League ze Swansea City. Walijska drużyna spisuje się w tym sezonie rewelacyjnie. Ósme miejsce w tabeli, tuż za ligowymi potentatami, to wręcz wymarzona pozycja. Wielka w tym zasługa polskiego bramkarza Swansea. Łukasz Fabiański pod koniec 2013 roku podjął decyzję o zamianie londyńskiej metropolii i słynnego Arsenalu na prowincjonalną Swansea i, wydawało się wtedy, zupełnie przeciętną ligową drużynę. Pół roku później pożegnał się z klubem, w którym spędził siedem lat, mając nadzieję, że wreszcie będzie regularnie bronił.

Nie pomylił się. Ani w swoich oczekiwaniach, ani w meczowych interwencjach. Od początku kończącego się sezonu wskoczył na stałe do klubowej bramki, a jego świetne występy są w dużej mierze jednym z głównych składników sukcesu Swansea w Premier League.

Wyobrażam sobie Fabiańskiego w meczu z Arsenalem. W poniedziałkowy wieczór daje popis gry. Arsene Wenger obserwuje go uważnie i dochodzi do wniosku, że się pomylił. Następnego dnia dzwoni do Polaka i proponuje mu kontrakt od nowego sezonu w starym klubie. I Fabiański go...

Telefonu oczywiście nie będzie, kontraktu też nie. Nawet gdyby był, mam nadzieję, że polski bramkarz grzecznie by za niego podziękował. Jego historia jest idealną ilustracją do tego, o czym już kiedyś pisałem – dla piłkarza sztuką jest znaleźć się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu! Wydaje się, że Fabiański od roku perfekcyjnie spełnia oba kryteria. Ale dlaczego dopiero teraz?

Przez wiele lat tracił czas siedząc (głównie) na ławce Arsenalu. Oczywiście można (nawet trzeba) wspomnieć, ze przy okazji zbierał bezcenne doświadczenia w słynnym klubie. Ale dla bramkarza najcenniejsze są jednak te doświadczenia, które zdobywa się stojąc w bramce podczas meczów, a nie oglądając w nich klubowych rywali na tej pozycji.

A pozycja to wyjątkowa w drużynie, jak wyjątkowym zawodnikiem w niej jest bramkarz. Bo zawsze tylko jeden w podstawowym składzie, i prawie zawsze rywalizacja o to miejsce ma różne podteksty. Walczyć czy odejść? Prawidłowa, czy może raczej realistyczna, odpowiedź na pytanie może uratować lub zrujnować karierę. Kto potrafi właściwie ocenić własne możliwości, ten zacznie regularnie grać, choć niekoniecznie w klubie walczącym co roku o jakieś trofea.

Świetna gra Fabiańskiego w obecnym sezonie paradoksalnie świadczy przeciwko... niemu. Bo skoro teraz taki dobry, jak mógłby się prezentować, gdyby wcześniej rozstał się z Arsenalem, wcześniej wskoczył do bramki trochę słabszej drużyny niż ta z Londynu?

Ten sam problem przerabiał też Tomasz Kuszczak w Manchesterze United. Zresztą nie jest to wyłącznie problem bramkarzy. Cały czas mam na oku Kamila Glika i tych, którzy wypychają go z Turynu, gdzie jest teraz prawie Bogiem. Oczywiście tylko w tej części miasta, która kibicuje Torino. Ale czy lepiej być gwiazdą „tylko” Torino, czy trafić (nie da się tego wykluczyć) na ławkę Juventusu, albo innego klubu podobnej klasy? Na to pytanie musi sobie odpowiedzieć Glik. Fabiański na razie na żadne pytanie odpowiadać nie musi.

▬ ▬ ● ▬