Czy to będzie tylko czekanie na urlop?

Fot. Trafnie.eu

Jakie były zakończone niedawno mistrzostwa w Katarze pod względem czysto piłkarskim? Ze wszystkich stron słyszę niemal same zachwyty na ich temat.

Na pewno na końcowe wrażenie wielki wpływ miał finał, który okrzyknięto już najlepszym w historii. Czy rzeczywiście takim był? Pewnie niektórzy mogą mieć odmienne zdanie, ale nawet oni muszą przyznać, że był niezwykle emocjonujący. Daj Boże zawsze przynajmniej takie finały!

Nie cierpię, gdy kończą się serią rzutów karnych, bo wtedy często są nudne, a drużyny w nich uczestniczące w swoistym klinczu nie potrafią ich rozstrzygnąć. Przeżyłem kiedyś taki w 2006 roku w Berlinie, gdy Włosi grali z Francuzami. Najciekawszy jego moment stanowił niestety dla mnie niesławny incydent uderzenia głową Marco Materazziego przez Zinedine Zidane.

Na szczęście niedzielny finał w Katarze był w porównaniu z tamtym wręcz porywający. Ale w mistrzostwach można też znaleźć kilka innych meczów równie wartych zapamiętania. Jak choćby ten Argentyny z Arabią Saudyjską czy Niemiec z Japonią. Gdy wielkim emocjom towarzyszą jeszcze niespodziewane wyniki, czyli porażki faworytów, takie mecze zostają w pamięci na lata. I mają tez wpływ na pozytywną ocenę całych mistrzostw, w finale których co prawda spotkały się drużyny wymieniane w gronie faworytów, jednak za ich plecami naprawdę sporo ciekawego się działo.

Mecze Maroka stanowiły jeden z atutów, swoistą wartość dodaną katarskich finałów. I na boisku, gdzie piłkarze z Afryki odprawiali kolejnych faworytów, i na trybunach, gdzie ich kibice prezentowali prawdziwy wulkan energii.

Przy okazji pewien wkręt. Zawsze po losowaniu grup finałowych są one natychmiast oceniane pod kątem atrakcyjności drużyn i te teoretycznie najsilniejsze nazywane „grupami śmierci”. W praktyce owe nazewnictwo rzadko się sprawdza, dlatego zawsze przestrzegam, że o ich faktycznej sile przekonamy się po zakończeniu imprezy. I już wiadomo, że najsilniejsza była grupa F, z której aż dwie drużyny (Chorwacja i Maroko) znalazły się w finałowej czwórce. Nie przypominam sobie, by przed mistrzostwami, ktoś obstawiał właśnie takie rozstrzygnięcie.

Te zakończone w Katarze były pierwszymi rozegranymi w okresie jesienno-zimowym, ale, co trzeba koniecznie dodać, na półkuli północnej. Eurocentryzm sprawia, że właśnie te pory roku kojarzą nam się z listopadem i grudniem. Ja jednak zaliczyłem już kiedyś zimowe mistrzostwa na południowej półkuli w Republice Południowej Afryki. W czerwcu przeżyłem w Johannesburgu pięciostopniowe mrozy, które przepłaciłem przeziębieniem.

W Katarze takich problemów nie było, bo miejscowa zima przypomina nasze upalne lato. Temperatury ponad 30 stopni Celsjusza i bezchmurne niebo. Piłkarze mogli się czuć jak w Europie w środku lata, gdyby mie pewien drobiazg. Po raz pierwszy w historii przystąpili do mistrzostw z marszu w środku sezonu ligowego. Po raz pierwszy więc zakończenie imprezy nie będzie oznaczało dla nich wymarzonego urlopu, tylko powrót do roboty.

Kamil Glik kilka dni po ostatnim meczu Polaków z Francją znów bronił barw Benevento we włoskiej Serie B. Dlatego jestem niezmiernie ciekawy czy dla wszystkich gwiazd mistrzostw reszta sezonu będzie równie ciekawa jak impreza w Katarze, czy stanowić będzie tylko dłuższe niż zwykle czekanie na wymarzony urlop? Pierwsze odpowiedzi na intrygujące pytanie jeszcze w tym roku, gdy do gry wrócą trzy (angielska, hiszpańska i francuska) z najsilniejszych lig europejskich.

▬ ▬ ● ▬