Czy tak musiało być? Chyba niestety tak

Fot. Cosmin Iftode/shutterstock.com

Lech przegrał 0:1 w Glasgow z Rangersami w drugiej kolejce Ligi Europejskiej. To już druga porażka poznańskiej drużyny w tych rozgrywkach.

Lech, jako jedyny reprezentant Polski w rozgrywkach pucharowych, wzbudza zrozumiałe emocje nie tylko w Poznaniu. Przynajmniej wśród tych, którym ślepa nienawiść spowodowana sympatyzowaniem z innymi klubami nie odbiera rozumu.

Choć z drugiej strony, dobrze życzący Lechowi nie zawsze są w stanie racjonalnie ocenić jego występy. Do takich wniosków prowadzi medialny odbiór pierwszego grupowego starcia z Benfiką Lizbona w Poznaniu przed tygodniem. Przegranego 2:4, ale odebranego przez niektórych niemal jak zwycięstwo. W związku z tym były prezes PZPN Michał Listkiewicz pozwolił sobie na kąśliwą uwagę na ten temat jako felietonista „Super Expressu”:

„To już tak źle jest z polską piłką klubową, że cieszymy się po porażkach? Obrona Lecha Poznań była dziurawa jak sito, ale jeszcze bardziej wkurzyły mnie pomeczowe komentarze: »wstydu nie było, bo Benfica musiała się trochę napocić, by wygrać«”.

Listkiewicz raczej nie był w większości, bowiem wielu jego rodaków jednak poniosła wyobraźnia, skoro zaczęli coraz śmielej rozważać możliwości Lecha na wyjście z grupy. Dlatego biorąc to wszystko pod uwagę kolejne starcie z Rangersami w Glasgow miało być meczem prawdy. Jaka jest naprawdę wartość Lecha?

Zanim drużyny wybiegły na boisko stadionu Ibrox Park, kto tylko mógł zabierał głos na wspomniany temat. Trener Dariusz Żuraw przekonywał, że nie po to jego piłkarze awansowali do pucharów, by jedynie grać na fajnych stadionach, ale by przede wszystkim zdobywać na nich punkty. Obrońca Lubomir Satka zamiast defensywnej taktyki obiecywał „dobrą, ofensywną piłkę”.

Menedżer Rangersów Steven Gerrard twierdził, że docenia atuty Lecha, ale były zawodnik zespołu z Glasgow Dariusz Adamczyk zauważał, że ten jest teraz znacznie silniejszy niż przed rokiem. A przecież wtedy wyeliminował Legię w walce o fazę grupową Ligi Europejskiej.

Mecz w czwartkowy wieczór jeszcze się nie rozpoczął, a już było wiadomo, że Lech będzie miał spory problem. Do Szkocji nie polecieli z powodu kontuzji trzej podstawowi zawodnicy ze spotkania z Benfiką: Pedro Tiba, Jakub Kamiński i Djordje Crnomarković. Klub z Poznania ma za mały potencjał, szczególnie w porównaniu z rywalami z Glasgow, by tak wielki upływ krwi pozostał niezauważony.

Dla mnie szczególnie dotkliwa wydawała się strata Tiby, zawodnika niezwykle kreatywnego, a przez to mającego podstawowy wpływ na kreowanie akcji i styl gry Lecha. Styl, który ostatnio, przy dużym udziale Portugalczyka, oglądało się z przyjemnością.

Wszystkie te dywagacje oczywiście zweryfikowało boisko. Rangersi wygrali 1:0. Czy tak musiało być? Chyba niestety tak. Wygrała drużyna kadrowo mocniejsza, co było widać szczególnie w drugiej połowie. Bo w pierwszej Lech mógł wręcz imponować spokojnym wychodzeniem spod pressingu i grą do bólu pragmatyczną.

Po przerwie gospodarze przycisnęli, uzyskali wyraźną przewagę, a z gości wyraźnie uszło powietrze. Równorzędna gra z silniejszym rywalem przez dziewięćdziesiąt minut to było za dużo dla Lecha, czego dowodem stracona bramka. Zdobyta przez rezerwowego Alfredo Morelosa, czyli tego samego, który pogrążył także Legię przed rokiem.

Pomocnik Michał Skóraś powiedział po meczu, że „grali jak równy z równym, a zadecydowała jedna sytuacja”. Niestety muszę podpowiedzieć młodemu piłkarzowi, że w piłce z reguły decyduje jakaś jedna sytuacja. I jeszcze uwaga - jeśli drużyna nie oddaje celnego strzału na bramkę, jak Lech w Glasgow, nie powinna mieć pretensji, że jej mecz zakończył się porażką.

▬ ▬ ● ▬