Czuć coraz większy...

W subiektywnym podsumowaniu tygodnia dwa tematy, z których płyną dość oczywiste wnioski. Przynajmniej dla mnie, szkoda, że nie dla wszystkich.

Oba tematy dotyczą zagranicznych piłkarzy, choć tak naprawdę polskiej piłki. Pierwszy Radomira Pankova, zawodnika Legii Warszawa. W Holandii rozpoczął się właśnie jego proces związany z wydarzeniami po październikowym meczu Ligi Konferencji Europy z AZ Alkmaar. Serb został po nim nawet aresztowany razem z kolegą z drużyny Portugalczykiem Josué.

Z informacji jakie się wtedy pojawiały wynikało, że obaj mogli się dopuścić poważnych zarzutów związanych z pobiciem ochroniarza, w wyniku których ten doznał uszczerbku na zdrowiu (złamanie ręki). Pamiętam doskonale jak pewien Holender cytowany w jednym z licznych artykułów na wspomniany temat użył argumentu, że przecież bez powodu nikogo się nie aresztuje. Dość szybko został w połowie obalony, bowiem Josué po wypuszczeniu z aresztu nie postawiono ostatecznie żadnych zarzutów! Teraz coraz bardziej wątpliwe wydają się zarzuty dotyczące Pankova, dlatego (za: przegladsportowy.onet.pl):

„Christian Visser, holenderski prawnik reprezentujący Pankova, przekonywał, że ochroniarz zataił prawdę w sprawie swoich obrażeń. – W przeszłości był kilkakrotnie leczony z powodu urazu łokcia, ale zostało to wymazane z akt. To, że jest to uraz, który już istniał, wynika także z innych dokumentów – powiedział

Prawnik dziwił się także, że prokuratura utrzymuje, iż na miejscu zdarzenia nie było kamer. — Według AZ nie ma tam kamer. Trudno uwierzyć, że w budynku głównym są obszary, które nie są filmowane. W interesie AZ nie leży udostępnianie tego materiału – przekonywał”.

Sędzia zwrócił się o...:

„...sporządzenie protokołu pokazującego, czy i gdzie w budynku klubowym znajdują się kamery. Jeżeli okaże się, że na miejscu zdarzenia są kamery, nagrania zostaną pobrane i dodane do akt”.

Proces będzie kontynuowany w czerwcu, gdy mają zaznawać Pankov i ochroniarz. Odnoszę wrażenie, że już teraz wokół organizacji październikowego meczu, mówiąc wprost, czuć coraz większy... smród. Uwaga dotyczy i klubu z Alkmaar, i miejscowej policji.

Drugi bohater jest już czysto piłkarski. Harry Kane, zdobywając bramkę w meczu Bayernu Monachium z Hoffenheim, inaugurującym rozgrywki Bundesligi po zimowej przerwie, wyrównał rekord Roberta Lewandowskiego. Po pierwszej części sezonu, czyli 17 meczach, ma ich już na koncie 22, mimo że jego drużynie pozostaje jeszcze jeden zaległy do rozegrania. Lewandowski miał tyle samo trafień w sezonie 2020/21. Dlatego w niemieckich mediach regularnie pojawia się pytanie, czy Kane pobije rekord Polaka ze wspomnianego sezonu, który zakończył z 41 bramkami, bijąc z kolei kilkudziesięcioletni rekord legendarnego Gerda Müllera.

Patrząc na wyczyny Kane dochodzę do wniosku, że na jego przykładzie najlepiej widać różnicę pomiędzy Bundesligą i Premier League. Bayern od dekady zdominował pierwsze rozgrywki zdobywając seryjnie mistrzostwo Niemiec. Skuteczny napastnik w jego barwach jest egzekutorem, który regularnie dobija kolejnych ligowych rywali. Na pewno łatwiej mu o bramkowe zdobycze niż w Anglii. Może to jest też podpowiedź dla krytyków Lewandowskiego, którzy pastwią się nad nim, że w barwach Barcelony nie prezentuje takiej skuteczności w La Liga jak wcześniej w Bayernie w Bundeslidze.

▬ ▬ ● ▬