Co to było? Przepisy gry!

W polskiej piłce potężna afera. Choć prawdziwą aferą należy nazwać próbę robienia afery z czegoś, co aferą absolutnie nie jest. Przynajmniej dla mnie.

Chodzi o zwycięską bramkę zdobytą przez Victora Garcię w meczu we Wrocławiu Śląska z Legią Warszawa. Zawodnik gospodarzy najpierw wybijał rzut rożny. Po chwili piłka do niego wróciła gdy, tak się na pierwszy rzut oka wydawało, był na pozycji spalonej. Tak się też wydawało sędziemu asystentowi Marcinowi Bońkowi, dlatego podniósł chorągiewkę. A wtedy piłkarze Legii dosłownie stanęli, szczególnie Andre Martins. Garcia nie stanął, tylko przebiegł obok niego posyłając piłkę do siatki między nogami interweniującego Artura Boruca. 

A zrobił tak, bo arbiter główny Bartosz Frankowski gry nie przerwał. I słusznie. Dokładna analiza akcji nie pozostawiła złudzeń, że spalonego nie było, bo do strzelca bramki zagrał piłkę jeden z zawodników... Legii. No i się zaczęło.

Najpierw na boisku, a potem w mediach rozpętała się burza. Boruc podbiegł do bocznej linii i nawrzucał Bońkowi, za co dostał żółtą kartkę. Równie emocjonalnie wydarzenie zostało potraktowane w mediach, co potwierdza pierwszy napotkany przeze mnie tytuł (za: wp.pl): „Porażka Legii w cieniu skandalu”, a potem jeszcze jego rozwinięcie: „Co to było?! Legia przegrywa po kontrowersyjnym golu”. I uzasadnienie:

„To mocny kandydat na najbardziej kuriozalną bramkę w bieżącym sezonie PKO Ekstraklasy”.

Nie wiem o jakim skandalu mowa. Przecież wszystko odbyło się zgodnie z obowiązującymi przepisami. Podniesienie chorągiewki nie jest jeszcze ostateczną decyzją, ale sygnalizacją jakiegoś wydarzenia, na które może, choć nie musi, zareagować główny arbiter. I w tym wypadku (słusznie!) nie zareagował. 

Chyba bardziej realistycznie niż rozgrzane głowy piłkarzy i redaktorów ocenił wspomnianą akcję trener Legii Czesław Michniewicz (za: legia.com):

„Sędzia liniowy podniósł chorągiewkę, a Andre Martins stanął, zatrzymał się też zawodnik Śląska Wrocław. Kiedy jesteś blisko sędziego, a ten podnosi chorągiewkę, to automatycznie się zatrzymujesz. Oczywiście, najprostszym wytłumaczeniem jest to, że gra się do gwizdka, ale czasem działają instynkty. Gdyby Andre się nie zatrzymał, gol prawdopodobnie by nie padł. Musimy jednak patrzeć na siebie, straciliśmy gola, co zawsze może się zdarzyć, ale nie strzeliliśmy gola od dwóch spotkań”.

Najprostsze wytłumaczenie jest w tym wypadku najlepsze. Przy pierwszej lepszej sytuacji pod bramką obrońcy natychmiast podnoszą ręce, by zasugerować sędziom pozycje spaloną rywali. Gdyby ci reagowali na każdy taki gest jak zareagował Martins, w meczach nie padałyby żadne bramki, natomiast w każdym mielibyśmy dziesiątki spalonych. Ale na szczęście nie reagują.

A nieszczęsny Martins powinien zrozumieć, że profesjonalny piłkarz bierze pieniądze nie tylko za kopanie piłki, ale i znajomość przepisów gry. I, nie tylko on, powinien się wreszcie nauczyć, że w dobie VAR-u gra się zawsze do gwizdka, a nie do podniesienia czegokolwiek przez kogokolwiek.

▬ ▬ ● ▬