Bońkowi ubył konkurent, nawet dwóch

Fot. Trafnie.eu

Maciej Wandzel nie będzie kandydował w najbliższych wyborach na prezesa PZPN. Oznajmił to w piątek oficjalnemu portalowi spółki Ekstraklasa S.A.

Wandzel jest w tej spółce przewodniczącym rady nadzorczej, czyli ważną personą. Skoro ukazał się z nim obszerny wywiad, z pewnością nie przez przypadek. Postanowił coś zakomunikować. Był więc przeszczęśliwy, gdy przez... przypadek padło pytanie o kandydowaniu na prezesa PZPN. I z chęcią wyjaśnił:

„Cieszę się, że panowie pytacie, bo mam wreszcie okazję raz na zawsze zamknąć temat. Otóż kandydowanie na Prezesa PZPN mnie nie interesuje i nie będę tego robił. To jest koniec tego tematu”.

A tak uzasadnił swoją decyzję:

„Jest kilka powodów. Po pierwsze trzeba być poważnym człowiekiem. Jeżeli ma się na głowie zobowiązania to się nie zaciąga nowych. Mam na myśli aktywność w mojej firmie i w Legii. Po drugie i najważniejsze: w piłce interesuje mnie Legia. To jest projekt, w który nie tylko mam zaangażowane swoje emocje na dobre i na złe, ale także zapewnia mi satysfakcję i daje wiele radości - przeplatanych frustracjami, jak to w piłce. Mój cel to Legia w Lidze Mistrzów, a nie PZPN. Nie mam żadnej motywacji, aby to zmieniać. Na tym mógłbym w zasadzie zakończyć wywód”.

To powinno najbardziej ucieszyć urzędującego prezesa PZPN. Wandzel od pewnego czasu uchodził za poważnego kandydata coraz mocniej formującej się opozycji w kolejnych wyborach na szefa związku. Choć znając wrodzoną skromność Bońka można się spodziewać, że jeśli ktoś go poprosi o komentarz z pewnością zbagatelizuje sprawę, albo powie, że decyzja Wandzela jest dla niego bez znaczenia, itp., itd.

Ja jednak nie mam wątpliwości, że ubył mu jeden poważny konkurent. Nawet dwóch. Kto jest tym drugim? Kazimierz Greń oczywiście. Ma bardzo rozbudzone ego. Nie sądzę jednak że aż tak, by chciał kandydować na prezesa. Ale na pewno znów miał ochotę pobawić się w jednego z głównych rozgrywających w tej grze. Nie był w niej tylko pionkiem gdy wybierano Latę. Apetyt mu się wyostrzył, a że nowy szef związku nie miał ochoty go zaspokoić, Greń wykonał woltę i postawił na Bońka. I pierwszy rzucił mu się na szyję po zwycięstwie.

Ale scenariusz się powtórzył. Znów niezaspokojone ambicje i kolejna wolta. Boniek nie jest już ulubieńcem Grenia. Z wzajemnością. Pan Kazimierz przeszedł do zdecydowanej opozycji. W kolejnych wyborach za rok mógłby znów wystąpić w roli mocno wspierającego jednego z kontrkandydatów miłościwie urzędującego prezesa. I mógłby się okazać szalenie przydatny. Znakomicie zna przecież wszystkie zakulisowe gierki i podchody.

Jeśli zarzuty mu postawione zostaną udowodnione, pójdzie w odstawkę. A wtedy, gdyby nawet rzucił na stół jakieś kwity na rządzącą ekipę, ich wiarygodność będzie równie łatwo zakwestionować, jak równie łatwo poddać pod wątpliwość wiarygodność Kazimierza G. Czyli afera biletowa ma znacznie głębsze znaczenie niż się wielu wydaje. 

Tak przy okazji – bardzo chciałbym wiedzieć kto powiadomił irlandzką policję o miejscu pobytu Grenia w pobliżu stadionu w Dublinie? Oczywiście był to czysty zbieg okoliczności. Ale oddałbym fortunę, by poznać, kto temu zbiegowi okoliczności pomógł.

I tak, na półtora roku przed zjazdem PZPN, zamiast zastanawiać się jak grają piłkarze, zastanawiamy się, kto nimi rządzi i będzie rządził. A miało być tak pięknie z nadejściem nowej ekipy. Jak widać nic się nie zmieniło. Przynajmniej ja tych zmian nie widzę. Ale chyba nie tylko ja...

▬ ▬ ● ▬