Ale po co opowiadać?

W subiektywnym podsumowaniu tygodnia jeden temat nie miał konkurencji. Z zalewających mnie kolejny dzień informacji staram się wyciągnąć logiczne wnioski.

Wspomniany temat to oczywiście wydarzenia związane z meczem Ligi Konferencji Europy pomiędzy AZ Alkmaar i Legią Warszawa. Wyłaniają się z totalnego chaosu. Dowodzi tego wypowiedź człowieka łączącego oba kraje zaangażowane w mecz. Jan de Zeeuw junior jest synem byłego dyrektora reprezentacji Polski za czasów Leo Beenhakkera, Jana de Zeeuwa. Tak opisał pomeczowe wydarzenia (za: sport.tvp.pl):

„Usłyszeliśmy jedynie zdawkowy komunikat, że teraz nie możemy wyjść. Ochrona dostała takie wytyczne z góry. Z kolei sytuacja była o tyle zaskakująca, że każdy mówił co innego. Inny przekaz był ze strony policji. (…) Po niedługim czasie pojawiła się także policja w holu stadionu. Zapytałem jednego z funkcjonariuszy w kasku, dlaczego nie mogę udać się do domu. Było już późno, mecz się już dawno zakończył, więc każdy chciał opuścić obiekt. Policjant powiedział mi nawet jak najlepiej wyjechać ze stadionu, żeby uniknąć spotkania z kibicami Legii. Odparłem, że pan ochroniarz i tak nie chce nas wypuścić, na co policjant powiedział, że skoro tak, to musicie czekać. Ochrona była nieugięta i za wszelką cenę obstawała przy swoim”.

W tym czasie doszło do zdarzeń, których konsekwencje zdążyły już opisać nie tylko europejskie media, ale też „The West Australian”, czy kanadyjski „Toronto Star” i „Edmonton Sun”. Najpierw przeczytałem, że Josué i Radovan Pankov zostali aresztowani, ponieważ mieli złamać rękę w łokciu jednemu z ochroniarzy. Pierwsza myśl przychodząca do głowy - nie jest łatwo tak kogoś sponiewierać, by doznał równie poważnego urazu. Choć z drugiej strony czytam wypowiedź jakieś ważnej pani prokurator z Holandii, która przekonuje, że decyzja nie została podjęta pochopnie, bo za byle co się człowieka nie aresztuje.

No, w sumie prawda, ale chyba nie do końca, skoro dzień później Josué zostaje zwolniony z aresztu i wraca do Polski BEZ ZARZUTÓW! Wraca razem z nim Pankov, choć ten z zarzutami. Podobno dotyczącymi „naruszenia nietykalności cielesnej”. Podobno… Chciałbym wiedzieć co nawywijał, co się naprawdę wydarzyło. Chyba nie tylko ja, skoro nawet Josué napisał w swoim oficjalnym oświadczeniu:

„Nadal nie mogę zrozumieć, co wydarzyło się w Alkmaar. Grałem w wielu krajach, w wielu klubach i nigdy nie spotkałem się z takim traktowaniem ze strony ochrony i policji. Ich agresja i prowokacje były niewyobrażalne i niedopuszczalne”.

Przyszło mi do głowy skojarzenie z... reklamą telewizyjną pewnego gatunku kawy, w której aktor opowiada o jej zaletach. Towarzysząca mu aktorka pyta: „Ale po co opowiadać”? W domyśle – zamiast tracić czas na opowiadanie, lepiej od razu się napić i w ten sposób poznać jej zalety. I widzimy aktorkę pijącą kawę.

Po wydarzeniach w Alkmaar też mam ochotę zapytać – po co opowiadać? W domyśle – dlaczego nie możemy obejrzeć nagrań z monitoringu? Żyjemy w czasach, w których monitoring jest dosłownie wszędzie. Musi być też na stadionie w Alkmaar w miejscach wydarzeń budzących tyle kontrowersji. Dlaczego dotychczas nie udostępniono żadnych nagrań? W internecie pojawiły się za to inne. Legia napisała w oficjalnym oświadczeniu:

„W mediach społecznościowych opublikowano kilkanaście filmów z tego wydarzenia, z których jasno wynika, kto był agresorem, kto prowokował, kto zachowywał się w sposób skandaliczny. Dla zdecydowanej większości postronnych obserwatorów jest to oczywiste”.

Po obejrzeniu jednego z takich filmików jest dla mnie oczywiste, że zachowanie ochroniarzy i policji wobec prezesa Legii Dariusza Mioduskiego było wręcz bandyckie i tak bezsensowne, że nadal nie mogę uwierzyć, że do niego doszło. A cytując jeszcze raz wspomniane oświadczenie:

„Bezpieczeństwo drużyn uczestniczących w rozgrywkach, a w szczególności zespołu gości, jest fundamentem funkcjonowania całej piłkarskiej rodziny”.

Mioduski miał na szyi odpowiedni rodzaj akredytacji (co widać na jednym ze zdjęć opublikowanych w internecie) i znajdował się w strefie, w której nikt z postronnych osób nie mógł się znaleźć, więc ci, którzy go tak popychali i uderzali, musieli wiedzieć z jaką osobą mają do czynienia.

UEFA już wszczęła śledztwo w sprawie wydarzeń w Alkmaar. Kluczowe mogą okazać się w nim zeznania dwóch osób. Jak zauważył były prezes PZPN Michał Listkiewicz, świetnie zorientowany w tego typu procedurach (za: wp.pl):

„Na meczu na pewno, oprócz zwyczajowego delegata UEFA, był także tzw. security officer. (...) Zarówno holenderscy, jak i polscy kibice w UEFA uważani są za takich, na których trzeba szczególnie uważać. Wynika to z licznych statystyk zbieranych na przestrzeni lat. W związku z tym na mecze klubów z tych krajów wyznaczani są dodatkowo oficerowie bezpieczeństwa. To są z reguły byli policjanci, pracownicy służb mundurowych, najczęściej z Wielkiej Brytanii, bo tam policja, jeżeli chodzi o zabezpieczenie imprez sportowych, jest najlepsza na świecie. I to raport tego pana będzie decydujący. (...) W takich przypadkach to właśnie security officer jest najważniejszą postacią”.

Ciekawe co napisał delegat razem ze wspomnianym oficerem, skoro nie było ich tam, gdzie być powinni. Wojciech Kowalewski, były reprezentacyjny bramkarz, a dziś komentator pracujący w Alkmaar dla Viaplay, zauważył (za: przegladsportowy.onet.pl):

„To był mecz pod egidą UEFA, przypomnę. W Alkmaar daleko było do pilnowania wytycznych UEFA, a wiemy, jak restrykcyjni oni potrafią być. Kiedy trzymano nas przez godzinę w budynku, to nie widziałem żadnego oficera UEFA, który próbowałby nad wszystkim zapanować. Nie było nikogo”.

W opublikowanym przez Legię oświadczeniu znalazło się stwierdzenie, że opisane zdarzenia „nie powinny mieć miejsca w cywilizowanym świecie”. Ale niestety miały. A skoro miały, czy UEFA potrafi podjąć rozsądną decyzję w prowadzonym już śledztwie?

▬ ▬ ● ▬